Tak jak w tytule tego wpisu, niestety coraz rzadziej oglądam filmy deskorolkowe – dotyczy to zarówno pełnych produkcji, jak również, jeśli nie przede wszystkim internetowych partów. Zacząłem się zastanawiać dlaczego tak jest, doszedłem do kilku wniosków, które spontanicznie postanowiłem opublikować w niniejszym wpisie. Może się ze mną zgodzicie, może pierdole głupoty, prawda leży zapewne gdzieś po środku. Tak czy inaczej zapraszam do lektury.
W moim śledztwie pierwszą poszlaką był chroniczny „brak czasu”, przecież jestem już dorosły, nie mam tyle czasu co kiedyś, ale chociaż to pierwsze co przyszło mi do głowy, to chyba jednak nie o to chodzi. W końcu zawsze znajduję wolny czas, ale zwyczajnie wolę spożytkować go na coś innego.
Wydaje mi się, że największą przyczyną mojej niechęci jest po prostu ilość materiału jaki trafia codziennie do sieci. Endery przejazdów wrzucane jako zajawki na instagram – zupełnie tego nie rozumiem, po co mam klikać w link i oglądać 3 minuty jazdy skoro najtrudniejszy/najciekawszy numer został mi już przedstawiony kiedy siedziałem rano na kiblu?
OK, dałem się złapać na taką przynętę kilka razy myśląc, że skoro taki numer jest zapowiedzią partu na instagramie, to w przejeździe pewnie będą jeszcze lepsze – niestety prawie za każdym razem nie jest to prawda. To tak jakbym zaczynał nowy sezon Stranger Things zaraz po obejrzeniu ostatniego odcinka.
Skejci sami wrzucają swoje numery na instagram albo realizują pojedyncze projekty w postaci so called „web partów” bo w czasie, który jest potrzebny na zrealizowanie teamowego video, przysłowiowy „little Johnny” może przyjść na ten sam spot i zrobić ten sam trick lub co gorsza jeszcze lepszy i wrzucić go na swój profil w mediach społecznościowych, ten niezdrowy wyścig ma efekty w postaci niedopracowanych, nudnych i nic nie wnoszących (poza trickami) skate video, które obejrzysz raz (jeśli dobrze pójdzie) i szybko zapomnisz.
Jeśli już siadam do oglądania deskorolki zwykle kończy się na oglądaniu znanych na pamięć produkcji „ze starych dobrych czasów” (podpowiedź: przed pojawieniem się instagramu i social mediów) – tytułów nie przytaczam, jestem pewny, że każdy z Was ma swoje ulubione filmy i nie ma się co rozczulać.
Zaobserwowałem jeszcze jeden czynnik, który sprawia, że czasami jednak mam ochotę kliknąć play. Czynnik ludzki. Wiadomo, jak każdy mam po prostu swoich faworytów. Jako przykład tego o czym napiszę za chwilę przytoczę dwa skrajnie różne filmy. Weźmy na warsztat internetowe przejazdy Kenny Anderson’a (w zasadzie ten filmik jest w 100% fanmade) oraz ostatnią superprodukcję, w której na desce główną rolę gra Shane O’Neill.
Case 1 – Kenny Anderson
Kenny nie wrzuca tutaj nie-wiadomo-jak-trudnych-ultimate-bangerów, ale mimo wszystko często wracam do tego klipu i oglądam go z przyjemnością. Nawet nie jest to oficjalny przejazd, tylko kilka nagrywek zmontowanych przez kogoś z odrobiną wolnego czasu.
Case 2 – Shane O’Neill
Ten przejazd to totalna przeciwność, występują tutaj jedne z najtrudniejszych tricków jakie można sobie wyobrazić, nagrane najdroższymi kamerami jakie kiedykolwiek wycelowano w kierunku człowieka na kawałku drewna z kółkami, mimo to edity tego rodzaju nie wzbudzają we mnie żadnych emocji, które trwają dłużej niż jednorazowe „wow” po każdym never been done obecnym na nagraniu.
O co mi w zasadzie chodzi?
Absolutnie nie chcę sugerować, że Kenny Anderson to bóg deskorolki, a Shane O’Neill powinien się schować czy coś w tym rodzaju. Zauważyłem po prostu, że mimo mojej niechęci do poświęcania czasu na rzecz wychodzących obecnie klipów zawsze znajdzie się ktoś kogo jazda jest przyjemna w odbiorze, nawet jeśli robi po prostu backside dizaster na jakimś miniaturowym quaterze pod swoim domem.
Czasami do przeznaczenia czasu na oglądanie danego video nakłoni mnie ewentualnie brand, pod którego banderą jest ono wypuszczone. Zawsze miło patrzy się na Bakerboys’ów czy chociażby naszych rodzimych skoczków z Youth Skateboards. Atrakcyjne pozostają też wszystkie dokumenty typu epicly later’d, zawsze lubię też oglądać nasze krajowe produkcje, chociażby żeby mieć mały wgląd na to co słychać w poszczególnych miastach. Także jeśli nagrywasz na ulicy w naszym kraju, bądź pewny, że kliknę „play” jeśli natrafię na Twoje materiały
Ciekaw jestem czy też tak odbieracie dzisiejsze produkcje i ewentualnie kto jest dla Was osobą, z którą materiał odpalicie w ciemno. Na koniec wrzucam koronny przykład tego o czym traktuje ten krótki felieton – najnowszy edit z tegorocznym Skater of the Year jakim dopiero co został Jamie Foy.
Mega jaram się tym jak „Gruby” jeździ, szczerze mówiąc przez cały rok mocno trzymałem za niego kciuki. Ale to w jaki sposób został nagrany i zmontowany ten przejazd sprawia, że czuję się nieswojo. Już pierwszy tre-flip i dramatyczne slow mo zwiastują co to będzie za edit…
Podsumowując, media społecznościowe zniszczyły wszystko. Haha, aż tak źle to chyba nie jest, nie chciałbym demonizować korzystania z „dobrodziejstw” naszych czasów, sam robię to regularnie. Trochę tęsknie za pełnometrażowymi filmami nagrywanymi przy pomocy kamer typu VX1000 nie dlatego, że to modne czy alternatywne a raczej dlatego, że to po prostu działa i taki jest standard.
To tego, do następnego… ja lecę zobaczyć co na instusiu.